Czytam twoje wiersze (a może poemat) i jak zawsze budzi się we mnie zainteresowanie, ba, więcej, współbycie w tej poezji… Ale i opór. Bo jakby tak to opowiedzieć. Każdy kto choruje na tę przedziwną przypadłość pisania, a więc i życia, i myślenia wierszem, zostawia swój świat. To tak, jak na śniegu, gdy nie rozwiewa go wiatr, zostawiają ślady ptaki. Można domyślać się po co tu przyleciały, czego szukały, co znalazły, co je spłoszyło. Ale jedne ślady czytam łatwiej, inne nagle są dla mnie zawikłane.
Na tym wyimaginowanym śniegu najpierw mam prosty łatwy mi do pojęcia ślad. Krwawy. Zaczynasz przecież od opowieści o gołębu przylatującym na parapet twojego okna i kocie sąsiada, co nagle gołębia zabija. Pragnienie ukarania kota, ale zrozumiecie niewinności jego instynktu… I nagle mi uciekasz w szarość ściany, za którą otwiera się inna opowieść; o przyjaźni, związku, o szukaniu bycia z kimś. Ale kim jest ten ktoś?…(…)
Każdą strofę (a dzielisz je wyraźnie jakby na fragmenty opowieści, bo dajesz strofom numerację), każdą strofę czytam z zaskoczeniem. Czym? Oryginalnością obrazu, porównań. A ta twoja tendencja do poruszania się jak ostrzu brzytwy. Pół kroku nie tak i cała konstrukcja wiersza wali się. Dowód traci ważność poetycką. Ale ty złego stąpnięcia nie robisz.
Ernest Bryll, fragment ze wstępu do poematu „W kropli oddechu objęci”, LSW, Warszawa, 2014.
I
Sapie pustka cisza słucha
Cień uparty chyłkiem za mną
Stoję śmiało nie ukradkiem
W twarz patrząc sobie
Pienią się siwizny włosów
W rzece zmarszczek boso brodzę
Na policzku zaciek krwawy
We wczorajszym tkwi zaroście
Zerkam w oko lustra szkliste
Ust dotykam dla pewności
Uśmiech tropię nieporadnie
Słyszę oddech szeleszczący
II
Mam w pamięci gładkie skronie
Widzę bruzd krawędzie strome
Oczodoły wyłuskane światłem
Sina kryza ciężkich powiek
Myśl się wierci łazi gwarnie
Toczy kwaśny pot u czoła
Bladym świtem mnie budziła
W chmurnym wirze była zdarzeń
Chciej i kochaj wołała
Jest w tej mocy moc jedyna
Z nią jak drzewo w niebo wrośniesz
Z nią nie wyschniesz niczym kamień
III
Wtem u lustra szyba pęka
Za nią brudnej ściany krata
Na balkonie szary gołąb
Kot sąsiada obok chrapał
Wiatr tu szeptał dowcip nowy
Wiatr jest wścibski wszędzie zdąży
Zmilkły smaczne mruki kocie
Krew i pióra trysły krwawą plamą
Nie zdążyłem z krzykiem dopaść
Kot już rozdarł gardło ptaka
Skrzydła targał charczał mlaskał
Płacząc głośno zamarłem
IV
Wtem u lustra szyba pęka
Za nią brudnej ściany krata
Na balkonie szary gołąb
Kot sąsiada obok chrapał
Wiatr tu szeptał dowcip nowy
Wiatr jest wścibski wszędzie zdąży
Zmilkły smaczne mruki kocie
Krew i pióra trysły krwawą plamą
Nie zdążyłem z krzykiem dopaść
Kot już rozdarł gardło ptaka
Skrzydła targał charczał mlaskał
Płacząc głośno zamarłem
V
Palce zgiąłem w pięść ścisnąłem
Kij znalazły oczy wściekłe
Już za ogon trzymam drania
Niech on na łeb z piętra spada
Za grzbiet chwytam gniotę
Pod palcami czuję ciepło kocie
W głowie myśli dwie na warcie
Jednej pragnę wciąż uparcie

VI
Problem stary jest mój znowu
Strona lewa prawej jest do pary
Martwy gołąb jeden koniec znaczy
Kot miałczący drugi haczy
Wzrok mój w supłach grzęźnie pytań
W nich jest wieczny ślad rozdroży
O tym kot nie musi wiedzieć
Gołąb w marność już podążył
VII
Sąsiad spłaszczył nos na szybie
Zza firany łypie okiem
Kot u moich nóg wciąż łazi
Piórko ptaka wąs mu zdobi
Sygnał puszczam w stronę okna
Mówię wyjdź i pomóż proszę
Przyjdź i zabierz dzikie zwierzę
Ptaka rozdarło mi kocie twoje
VIII
Blado więdnie czerwień w oczach
Kot się łasi wciąż przy nodze
Sąsiad cofnął wzrok przezornie
Deszcz zaczyna drobno kropić
W dylemacie wielogłosów
Pośród myśli stu tętniących
Mogąc zostać lub wejść do środka
Patrzę w zieleń oczu kotka
IX
Bezlot u mych butów dymi strachem
Kot sierść wciera w moje spodnie
Sąsiad za firaną trwa w przysiadzie
Głośnym wzrokiem wokół wodzę
W dole aut warkoczy pętle długie
Widzę ludzi i ulic gruby supeł
Balustrada niczym płot przegradza
Krok od tłumu jestem jeden
X
Skrzydła darowane mam już oba
Kot je wygryzł z truchła ptaka
Przypiąć tylko i z balkony skoczyć
Oddać ziemi ból siwej głowy
Robię ruch i do mieszkania wchodzę
Drzwi otwarte mam na oścież
Wolę głuchej ściany tynk sczerniały
Niźli szybkich ulic rozmach ślepy

Zapoznaj się również z pozostałymi tekstami:
Ostatni felieton, 19.01.2014
Złakniony życia słońca wbijam ostrogi oczu i galopuję w szarości tak bliskiej. Nisko, niziutko, wiatr zabiera listek po listku w podróży nienazywalnego celu. One z oddechem minionej wiosny tańczą w zwilżonym powietrzu wołając moje…
„I wszystko nadzieją podparte”, 1999 – wiersze wybrane
Chciałem napisać o sztuce Ireneusza Betlewicza obiektywnie – z dystansem, a tymczasem nie potrafię wyjść poza subiektywne wrażenia…
„Toczy się jabłko po trawie”, 2002 – wiersze wybrane
Wiersze z tego zbioru to najczęściej miniatury, szkice notatki z pogranicza aforyzmu. I bardzo często liryczne perełki. Są w nich prawdy odkrywane w świecie, w naszym życiu…
Poemat “Jednoskrzydły”, 2008 – fragmenty
Do anioła Ireneusza Betlewicza można przymierzyć określenie Martina Heideggera “pasterz bycia”. Jak i też pojęcie “trosk”. Filozof niemiecki zastosował te pojęcia…
„Fruwam między upadkami”, 2005 – wiersze wybrane
Bardzo to bliskie, choć tak inne, wierszom Staszka Grochowiaka z czasów ostatnich rozdziałów jego książki poetyckiej. Bliskie to zresztą niejednemu, bo jak słusznie zauważył w swoich książkach…
Felieton “Odwieczna potrzeba trwałości”, 2010
Jeszcze wczoraj upały niczym z tropiku obezwładniały myśli bezwonne, głód wyjazdów urlopowych wyzierał z ubogich kieszeni, a już niespokojny palec jesieni swoim dotykiem oko kolejnego roku…
Wiersze niewydane
deszczem przyjdź liści dotknij mokrym szelestem cierń niewiary mej starej nawilż światłem brzóz majowych znajdź mnie w bezcieniu jesienne wody osusz miłośnie wyjmij kamień bezsłowia z ust wcałuj rzekę sytego powietrza uśmiechem serca…