Złakniony życia słońca wbijam ostrogi oczu i galopuję w szarości tak bliskiej. Nisko, niziutko, wiatr zabiera listek po listku w podróży nienazywalnego celu. One z oddechem minionej wiosny tańczą w zwilżonym powietrzu wołając moje oczy. Wodzę za nimi wzrokiem porzucając szarość nieba dzisiejszą i wtulam się wspomnieniem nad mglistości minione. Korony drzew pamiętam w różnorodności barw, prowadziły niczym lampy przydrożne. Prowadzisz mnie tam, gdzie tęsknota za słońcem odpowiedzi dziś znaleźć nie mogę.
Chwilą jest moje słowo, myśli jak oceaniczne fale. Jednej drogi potrzebuję w posuplonym życia krajobrazie. Czy ona gdzieś za górami, czy za siódmym morzem ukryta, kogo mi pytać, jak ją znaleźć? W wielości słów wiruję, marzeń atlasy kartkując i nadal tonący wśród dociekań oczy przymykam. Odpocznę na przydrożnym kamieniu, pytania na skrzydłach srebrzystych ptaków odlecą.
Noc, nad głową gwiazd bez liku a wśród nich zawsze jest ta jedna, której imię odmieniane od wieków. Ona w świetle księżycowym blasku, dziennego słońca zenicie obejmuje ziemię i przynosi mi nadzieję niczym obraz twarzy ukochanej kobiety. Dni codziennej drogi coraz bardziej jaśnieją w alfabecie życia śmierci. Jednak szukam pytaniem, oczami dotykam ale jakże często kolejny dzień serce moje zatyka.
Widoczności coraz mniejsze, a błękitu we mnie taka potrzeba. Wspinam się na wielkie drzewo i głowę z uporem zadzieram. Wielki ptak szybuje w oddali, wołam go, macham rękami. On nie reaguje na moje gesty, penetruje błękitną przestrzeń wpatrzony gdzieś jeszcze wyżej… ponad chmurami pewnie coś wypatrzył i karmi duszę nieziemnskim światłem. Czemu tam nie wzleci, tam gdzie myśl pulsuje niczym jedyna gwiazda? Czyżby jak ja ciała powrozem do ziemi przywiązany? Wszak my zrodzeni w nadziei, by ponad śmierć jej okularami patrzeć. Bo czymże jest smutek, może jego nie ma, może to tylko dłoń moja u nieba wibruje, budząc obłoki pieniste zapytań. W nich smutki i radości mielą się w słonecznym złocie, nadal nie znam odpowiedzi więc gdybam. Świetlistości księżyca noce moje unoszą, one jakże ciężkie w pustej pościeli. Mój smutek nazwy nie ma, a może on z tęsknoty jest, która miłość piękni?

Zacieki popłyną po lustrze przy porannym goleniu, a ranek zapowie się pięknie po nocy bezsennie długiej. Drżącą dłonią przetrę lustro chcąc myśl strachliwą chcąc wrzucić do niebytu. A ona, ona rozcapierzona będzie się bronić uczepiona mackami krwistego mroku z przepoconej pościeli. Zatrzymała się na mej twarzy, oczy rozwiera mi uparcie i nie proszona serce wpycha do gardła. Krztusić się zacznę, twarz od lustra odejdę i w ręcznik ją wcisnę. Z łazienki jak tchórz się wymknę. Intuicyjnie meble ominę, drzwi otworzę. Wokół szelest na pobliskich drzewach i poranna ptasia muzyka oczy osuszy, grymas goryczy z ust wycierając. Stanę na progu, jakby na coś czekając. Zobaczę staruszkę, pewnie po bułki dla wnuczka zmierza, poczuje jak głęboki oddech we mnie napiera. Ten wierny oddech, który niczym górska rzeka w zieleń życia krajobrazu się wlewa i nurtem rześkim smutek jego przemijania przytula.
Różnorodności mnie skupiają, różnorodności mnie kruszą. Jest złość śliska i radość upojna, mądrość i głupota stugębna, pazerność samoluba i miłości potrzeba.Wszystko jest we mnie w pytaniu: potrzebne to, czy nie potrzeba? Biegam, skaczę, fruwam, gadam i dociekam odwiecznie. W południe na parkowej polanie usłyszę bawiące się dzieci. Śmiech beztroski i płacz co łzy ma wielkie jak grochy. Stworzą się we mnie modlitewne zadumy, przestanę siebie o siebie pytać. Pociemnieje wieczór, księżyc twarz zza chmur wychyli a u mnie głucha cisza, ja twoje stąpania tak rzadko słyszę, twój uśmiech mojego nie kołysze. Noc opatuli mnie kocem szarości a osamotnienie kolor doczerni. Jestem wierząc, że i Ty tam gdzieś w oddali wpatrzony, jesteś mi w tęsknym uczuciu kochania.
Zapoznaj się również z pozostałymi tekstami:
Poemat “W kropli oddechu objęci”, 2014 – fragmenty
Czytam twoje wiersze (a może poemat) i jak zawsze budzi się we mnie zainteresowanie, ba, więcej, współbycie w tej poezji… Ale i opór. Bo jakby tak to opowiedzieć…
czytaj dalej„I wszystko nadzieją podparte”, 1999 – wiersze wybrane
Chciałem napisać o sztuce Ireneusza Betlewicza obiektywnie – z dystansem, a tymczasem nie potrafię wyjść poza subiektywne wrażenia…
czytaj dalej„Toczy się jabłko po trawie”, 2002 – wiersze wybrane
Wiersze z tego zbioru to najczęściej miniatury, szkice notatki z pogranicza aforyzmu. I bardzo często liryczne perełki. Są w nich prawdy odkrywane w świecie, w naszym życiu…
czytaj dalejPoemat “Jednoskrzydły”, 2008 – fragmenty
Do anioła Ireneusza Betlewicza można przymierzyć określenie Martina Heideggera “pasterz bycia”. Jak i też pojęcie “trosk”. Filozof niemiecki zastosował te pojęcia…
czytaj dalej„Fruwam między upadkami”, 2005 – wiersze wybrane
Bardzo to bliskie, choć tak inne, wierszom Staszka Grochowiaka z czasów ostatnich rozdziałów jego książki poetyckiej. Bliskie to zresztą niejednemu, bo jak słusznie zauważył w swoich książkach…
czytaj dalejFelieton “Odwieczna potrzeba trwałości”, 2010
Jeszcze wczoraj upały niczym z tropiku obezwładniały myśli bezwonne, głód wyjazdów urlopowych wyzierał z ubogich kieszeni, a już niespokojny palec jesieni swoim dotykiem oko kolejnego roku…
czytaj dalejWiersze niewydane
deszczem przyjdź liści dotknij mokrym szelestem cierń niewiary mej starej nawilż światłem brzóz majowych znajdź mnie w bezcieniu jesienne wody osusz miłośnie wyjmij kamień bezsłowia z ust wcałuj rzekę sytego powietrza uśmiechem serca…
czytaj dalej